piątek, 20 stycznia 2017

Zanim to wszystko.




Zanim te wszystkie przeczytane książki, te opowieści o nich, te zachwyty i zawody. 

 

Przeglądam ostatnio bookstagram. Widzę zdjęcie książki. Myślę sobie: Średnia. Patrzę na opis i widzę: niesamowita i najwspanialsza, najlepsza na świecie! Pod spodem kilkaset polubień i kilkadziesiąt komentarzy, mówiących o tym jaka cudowna jest to książka. O czym mowa? Cień wiatru. 





Jakieś dziesięć, piętnaście lat temu pomyślałabym pewnie coś takiego: Cholera, a co jeśli ta książka jest rzeczywiście niesamowita, a ja się nie znam/ nie rozumiem jej/ mam braki, które nie pozwalają mi w pełni pojąć jej piękna ?! Za mną jest jednak te kilka lat doświadczenia i mądrości więcej i teraz już wiem, że jeśli książka mi się nie podoba to znaczy po prostu, że nie jest dobra. Nie jest dobra DLA MNIE. Bo mam prawo mieć własne zdanie. Może mi się coś nie podobać i już. To, że ktoś uważa książkę za arcydzieło, a ja myślę o nim jak o zwykłym czytadle nie znaczy, że jestem głupia. Nie znaczy to też, że ten ktoś jest głupi. Znaczy to tylko, że mamy inne potrzeby, inne doświadczenia i inne poglądy. 




Opowiem wam coś. Dawno, dawno temu, jeszcze w podstawówce czytałam Hobbita. Jako lekturę szkolną. Nie zrobiła na mnie żadnego specjalnego wrażenia. Ani zła, ani dobra. Taka sobie opowiastka. Dokładnie tego samego roku w kinach ukazała się pierwsza część Władcy Pierścieni, więc poszliśmy całą klasą na seans zobaczyć kontynuację losów tego całego Bilba. Wynudziłam się jak mops. Przysypiałam, gadałam, umierałam. Pragnęłam, żeby ta męka jak najszybciej się skończyła. A jak wreszcie nadszedł koniec - wyszłam z kina, zapomniałam o tym traumatycznym przeżyciu i więcej do niego nie wracałam.

Aż pewnego dnia jakieś 5 lat później ktoś z moich znajomych zachwycił się książką Tolkiena. Pomyślałam: Dobra tam, co mi szkodzi? Dawaj tu tego Tolkiena! I wiecie co? Zakochałam się. Zakochałam się po uszy. Powiedziałabym, że zakochałam się jak nastolatka gdyby nie to, że ową nastolatką wtedy i tak byłam. To była miłość od drugiego wejrzenia. I ta miłość trwa do dzisiaj. I sprawiła, że uwielbiam fantasy i, że mój facet patrzy na mnie czasem jakbym była niespełna rozumu, bo zachwycam się "bajkami dla dzieci". Minęło tylko 5 lat, a ja byłam już na tyle inną osobą, że okazało się, że to co kiedyś było dla mnie słabe teraz jest świetne!





I tak sobie myślę, że może za 20 lat sięgnę po Cień wiatru i też się zakocham? A może stwierdzę wtedy, że to jeszcze większe dziadostwo niż mi się wydaje teraz? Tak czy siak, na razie daję samej sobie przyzwolenie na to, że może mi się nie podobać coś, co inni uważają za majstersztyk. I nawet głośno się do tego przyznam.

Polecam wam zrobić to samo!


 A co! Wolno nam!





3 komentarze:

  1. Zgadzam się w całej rozciągłości, a nawet szerzej ;) Do książek się dojrzewa jak do najróżniejszych spraw na świecie. A właściwie wolę określenie, że nadchodzi odpowiedni czas, gdy dwa byty, ja i dana książka, spotykają się i jest to spotkanie szczęśliwe ;D

    Tego Wiatru też jeszcze nie przebrnęłam, utknąwszy na którejś z pierwszych stron... A Tolkien to bezkonkurencyjne mistrzostwo świata!

    PS Wpisałabym się na jakąś listę obecności i subskrybcji, ale nie wiem gdzie ;)

    Pozdro
    pytamksiazki.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wspaniale znaleźć w końcu kogoś kto też nie przepada za Cieniem Wiatru - już myślałam, że jestem jedna jedyna na całym świecie :P

      Dodałam po prawej stronie zakładkę : "Obserwuj" - Zapraszam :)

      Usuń
    2. Jedna jedyna na całym świecie - o, to by było podejrzane ;D

      Usuń