wtorek, 28 lutego 2017

Plan minimum - marzec 2017

 

 

1. "Złe psy. Po ciemnej stronie mocy." Patryk Vega

To druga część serii Złe psy. Jakiś czas temu czytałam część pierwszą i byłam zadowolona z lektury. Na pewno można powiedzieć, że czyta się ten rodzaj książek bardzo szybko, a to, że mamy opisane prawdziwe historie dodaje smaczku. Po przeczytanie tomu Złe psy. W imię zasad odniosłam trochę nieprzyjemne wrażenie, że policjanci wręcz szczycą się tym, że mają kontakty z bandytami. Odpuszczanie kradzieży czy innych przestępstw w imię wszelakich układów jest na porządku dziennym. I może, z punktu widzenia policji, tego typu relacje mają jakiś wyższy cel, ale gdzie w tym wszystkim jest dobro zwykłego obywatela, który chce kary dla osoby, która wyrządza mu krzywdę? Tym razem ma to być opowieść o jeszcze gorszych policjantach, czyli takich, którzy przeszli na ciemną stronę. Jestem bardzo ciekawa.



2. "Arabska żona" Tanya Valko

Nie mam zielonego pojęcia, czego się po tej książce spodziewać. Wiem, że jest to historia Polki, która poślubiła muzułmanina. Usłyszałam dużo pochlebnych opinii odnośnie do całej serii (dwie kolejne części leżą na półce, ale zdecyduję czy je przeczytać dopiero po pierwszym tytule). Mam nadzieję, że książka nie powiela w kółko powtarzanych stereotypów, a jest prawdziwa (cokolwiek to słowo znaczy) zarówno jeśli chodzi o wady, jak i zalety takich związków. Zobaczymy ;)


 

3. "Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie" Jan Kracik, Michał Rożek

Książka leży u mnie na półce od roku 2011. Wstyd! Kupiłam ją na Krakowskich Targach Książki pod wpływem impulsu. Mam nawet dedykację od jednego z autorów. Lubię historyczne smaczki. Ciekawią mnie opowieści, które zwykle nie pojawiają się w podręcznikach. Dodatkowo moje miasto — Kraków! Myślę, że w końcu nadeszła pora na tę pozycję. Bardzo się na nią cieszę!



 

2. "Samotna gwiazda" Paullina Simons

Nie przepadam za romansami. Po prostu, zamiast się wciągnąć w lekturę, podczas czytania cały czas mam poczucie zażenowania. Zdarzają się jednak wyjątki. Takim wyjątkiem była np. Duma i uprzedzenie (uwielbiam!) i właśnie Jeździec Miedziany powyższej autorki. Książkę Samotna gwiazda dostałam w prezencie urodzinowym. Czekała na mnie od października, ale już dość czekania. Mam nadzieję, że się nie zawiodę!

 

 

Słowo od Was

Dajcie znać jakie są wasze plany i oczywiście, czy czytaliście którąś z powyższych pozycji ;)



piątek, 24 lutego 2017

Książkowe komeraże #4 czyli Złudzenie

 

Co mówi Google?

Wpisuję w wyszukiwarkę "Złudzenie" Charlotte Link. Co mówi Google? Kryminał. To prawda. Wielowarstowa. Ok. Trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Może i do ostatniej strony, ale na pewno nie od pierwszej.

"Złudzenie" Charlotte Link

Historia otwiera się zniknięciem męża głównej bohaterki. Dziewczyna postanawia go odnaleźć. W międzyczasie poznajemy bohaterów i... no, cóż. Ja miałam wrażenie, że każda z postaci jest albo w depresji, albo nie radzi sobie z życiem, albo jest skrajnie nieszczęśliwa, albo ewentualnie jest nieporadną kobietką, która zdaje się na łaskę i niełaskę męża. Oczywiście, tacy bohaterowie mogą być ciekawi i mogą dużo wnosić do powieści. Jeśli mamy ich dwójkę. Albo trójkę. Ale żeby wszyscy? Jeśli już ktoś przejawiał jakiekolwiek poczucie własnej wartości to był postacią ledwo migającą nam na dalekim planie. Podsumowując, książka rozpoczyna się dość smętnie. I gdybym była osobą, która szybko się zniechęca i porzuca książki, to pewnie nawet bym tej powieści nie skończyła. A szkoda. Na szczęście, jakiś wewnętrzny nakaz nie pozwala mi porzucić książki w połowie i dobrze. Bo powieść pani Link dzieli się na dwie części. Pierwsza, w której bohaterowie skłonni by byli popełnić zbiorowe samobójstwo i druga, w której się dzieje. ;) Dzieje się, oj, dzieje! I rzeczywiście trzyma czytelnika w napięciu. Może trochę za wcześnie dowiadujemy się kto jest sprawcą całego zamieszania, ale pani Link do końca nie pozwala nam domyślić się jak się sprawa zakończy. 


Smutek w powietrzu 

Jeśli lubicie kryminały i jeśli nie przeszkadza wam początkowy smutek wiszący w powietrzu i życiowa nieporadność bohaterów, to polecam zadać sobie to ważne w każdym kryminale pytanie Kto zabił?, a następnie samemu sprawdzić, bo myślę, że możecie się zdziwić ;) A potem, możliwe, że nie będziecie mogli zdecydować komu kibicujecie, a nie jeden zwrot akcji poważnie was zaskoczy.





Post Scriptum

Jestem w trakcie poszukiwań. Poszukuję książki, która zatrzęsie moim światem, od której nie będę mogła się oderwać, która wprawi mnie w osłupienie. Ostatnio niczego takiego nie mogę znaleźć. Jak myślę o czymś, co wywarło na mnie ogromne wrażenie to przed oczami staje mi Pieśń Lodu i Ognia, ale minęło już dobrych kilka lat od jej przeczytania. Jeśli macie coś takiego to napiszcie proszę w komentarzu! Będę bardzo bardzo BARDZO wdzięczna ;) Ale żeby to nie był romans, bo nie przepadam. Z góry dziękuję!
 

niedziela, 19 lutego 2017

Książkowe komeraże #3 czyli Historia Pszczół

Pomału

Dawno temu bałam się pszczół. Bałam się rozpaczliwie. Kiedy pszczoła wleciała do pokoju, to ja wybiegałam z krzykiem. Ale trochę dorosłam. I pomagałam kuzynce w pracy w pasiece. A potem w mojej rodzinie pojawił się pomysł, że może i my zajęlibyśmy się pszczelarstwem. Trochę to trwało, ale się udało. Jest. Miododajnia. Pomału, pomału. Jak to tam było? Ruszyła maszyna po szynach ospale... Hasło pomału jest chyba idealne do określenia pracy z pszczołami. Po pierwsze, niczego nie da się przyspieszyć. Pszczoły żyją swoim tempem. A po drugie, pszczelarstwo w dzisiejszych czasach idealnie wpisuje się w modne niedawno slow life. Otwierając ul mam wrażenie, że robię coś tak odległego od aktualnie otaczającej nas zewsząd wirtualnej rzeczywistości, że aż wydaje mi się, że świat się zatrzymuje. Polecam każdemu. Jeśli macie znajomego pszczelarza, poproście go o możliwość pomocy przy pracy przy ulach. Wspaniałe doświadczenie :)


Lektura

Tak to już zwykle jest, że jak się znajduje jakieś hobby (ale to dziwnie głupie słowo), to trzeba trochę poczytać, pooglądać, podpatrzyć, zapisać się na kurs. Ja czytam o pszczołach wszystko co mi wpadnie w ręce, często weryfikując, co ma zastosowanie do rzeczywistości, a co jest tylko banałem powielanym w kolejnych publikacjach. Większość książek o pszczelarstwie to poradniki i podręczniki. ALE. Ale niedawno wpadła mi w ręce całkiem inna pozycja. 


"Historia pszczół" Maja Lunde

Po pierwsze - przepiękna okładka. Po drugie - czarująca, aczkolwiek smutna zawartość.

Uwielbiam kiedy wydawnictwo dba o estetykę książki. Do niedawna zewsząd otaczała nas totalna kolorowa tandeta. Teraz wraca się do dobrego projektowania. Myślę, że to tak trochę podobnie jak z tym, że jemy oczami. W końcu, kto ocenia książki po okładce? ;) Ja na pewno! 

Zawartość. Jedna powieść, a trzy opowieści. Poznajemy przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Trzy główne historie i wszystkie połączone jednym tematem - pszczoły. Decyzje bohaterów pośrednio i bezpośrednio wpływają na te małe organizmy i odwrotnie - pszczoły wpływają również na ich życie. Nie chcę zdradzać fabuły - pozwolę wam odkrywać ją powoli w swoim tempie. Powiem tylko to, co wydaje mi się być najważniejsze. Historia pszczół pozwala zmierzyć się z okrutną wizją. Wizją świata bez pszczół, bez zapylania, za to z głodem i udręką. Szukacie postapo? Oto postapo. W najbardziej realnej i możliwej do spełnienia wersji. To nie jest książka, która porywa i którą czyta się z zapartym tchem. To książka, której akcja toczy się pomału, którą czyta się pomału i po której nasze myśli również minimalnie zwalniają, żeby dać nam czas na zastanowienie i przetrawienie. Przez całą powieść zastanawiałam się, czy autorka da nam na końcu nadzieję. Ja już wiem i wam też polecam sprawdzić.





Czepialstwo

A teraz się trochę poczepiam. Co mnie denerwowało? Prawdopodobnie coś, co wynikało z tłumaczenia, a co będzie nie do zauważenia dla kogoś, kto nie ma do czynienia z pszczołami. Mianowicie pszczelarskie określenia. Podczas czytania czułam czasem zgrzyt widząc słowo lub wyrażenie, którego polski pszczelarz raczej by nie użył. Najważniejszy przykład - królowa pszczół. Pszczelarz powie matka pszczela. Mówimy o hodowli mateko wymianie matek, oznaczaniu matek. Królowa jest określeniem, które pszczelarze zostawiają reszcie śmiertelników ;) Drugim takim ważnym przykładem było określenie, które pojawiało się w książce dość często, z którym totalnie się nie zgadzałam, ale powiem tutaj bez zdradzania fabuły, że autorka pod koniec książki dochodzi do wniosków podobnych do moich, więc jest rozgrzeszona ;) A drugą sprawą jest przewidywalność. Myślę, że już w połowie książki wiedziałam jak się ona skończy - czekałam tylko na to w jaki sposób się to stanie. Chociaż kompletnie nie przeszkadzało mi to w odbiorze i czytało się wciąż przyjemnie. Ostatnio jednak mam tak z wieloma książkami, więc pewnie problem leży we mnie - nie w książce ;)



 Przeczytajcie 

Serdecznie polecam. Znajdźcie sobie miły wieczór, trochę czasu i przeczytajcie tę książkę powoli, bez pośpiechu. Nie liczcie na akcje i szaleństwo, ale możecie oczekiwać wzruszenia i smutku. Dajcie się jej ponieść, a potem sprawdźcie co zrobić żeby nie doprowadzić do takiej sytuacji. 

I jeszcz dajcie znać

Będzie mi bardzo miło, jeśli ci co już czytali dadzą znać czy zgadzają się z moją opinią :)
 `


 

 

niedziela, 12 lutego 2017

Postanowienia Noworoczne. W połowie lutego. Wiem.

Zaspałam

Co to za spaźnianie? (tak mówiła moja wychowawczyni w podstawówce) Zaspałam. (tak zwykle nie mówiłam ja, bo ja zawsze byłam na czas) Zdaję sobie sprawę z tego, że mamy luty. Właściwie to połowa lutego. Ale Postanowienia Noworoczne postanowiłam w styczniu. Postanowiłam i się trzymam. Jesteście ciekawi? Nie? To wam opowiem. 


Mniej znaczy więcej 

Mam dwa. To znaczy te książkowe mam dwa. Lepiej mniej i się ich trzymać, niż więcej i się ich nie trzymać, prawda?

1. Przeczytam 52 książki w 2017 roku

Jak byłam dzieckiem to czytałam bardzo dużo. Najpierw czytała mi mama i do tej pory muszę słuchać jakim wrednym dzieckiem byłam bo, stety-niestety, znałam opowieści czytane przez mamę na pamięć. Problem był taki, że mama też znała je na pamięć. Więc jej się nudziły. Więc je zmieniała. A potem przychodził ktoś, kto chciał być miły i też mi chciał poczytać. I czytał poprawnie, jak na porządnego człowieka przystało, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Tylko, że to nie była wersja mojej mamy. Więc byłam święcie przekonana, że mnie robią w bambuko. Więc jak oni mnie w bambuko, to ja aferę. Nie pamiętam tego. Ale wszyscy mówią, że tak było.

Potem nadeszły czasy nastoletnie. Też czytałam dużo. Odkryłam w bibliotece dział dla młodzieży. Zdarzało się, że bywałam w bibliotece dwa razy w tygodniu. Można było wypożyczyć tylko trzy książki, więc szłam z koleżanką. Bo razem mogłyśmy wypożyczyć sześć, więc się wymieniałyśmy. 

A potem nadszedł czas liceum i studiów, gdzie wciąż czytałam więcej niż przeciętny statystyczny Kowalski, ale masa lektur, za którymi nie nadążałam trochę mnie przygniotła. 

I nadszedł rok 2015. Marcin Gnat robi szum w internetach o tym swoim pomyśle, że 52 książki w 52 tygodnie. To pomyślałam: Spróbujmy! A co! No i spróbowałam, ale że ostatni rok studiów, że dyplom, że aneks, że praca pisemna, że prawie mieszkałam w pracowni, to wyszło, że 49/52. 

No to jeszcze raz w 2016, ale że przeprowadzka, że remont, że nowe mieszkanie, że tyle sprzątania, to też 49/52.

Do trzech razy sztuka, co nie? Mamy 2017. Jest 12 lutego. Mam za sobą 7 książek. Rozpoczęłam 8 i 9. Myślicie, że zdążę? ;)


2. Nie kupuję książek, dopóki nie przeczytam wszystkiego co zalega na półkach. 

Wydawałam na książki dużo, w zasadzie odkąd zaczęłam zarabiać. Jedni szaleją w drogerii, a ja dostawałam oczopląsu w księgarni. Dość poważnie szarpało to moim budżetem. W pewnym momencie zorientowałam się, że kupuję szybciej niż czytam. To znaczy kupuję, a potem te książki leżą i czekają. Pewnie im smutno. No to mam teraz postanowienie. Dopóki nie zniknie mój stos wstydu, nie kupuję nic. Pozwalam sobie na bibliotekę i pozwalam sobie na pożyczanie książek od znajomych. Nie będę też zapierać się rękami i nogami, jeśli dostanę coś w prezencie. Pod warunkiem, że stos będzie pomału się zmniejszać. Nie podjęłam się próby policzenia książek ze stosu, bo obawiam się, że wyjdzie tego ponad setka.

Aha. Żeby nie było. Daję sobie pozwolenie na Świat Dysku. Zaczęłam zbierać serię wydawnictwa Prószyński i S-ka w 2015, więc głupio byłoby przerwać w połowie. 




 

A wy? 

Dajcie znać w komentarzach, jakie są wasze postanowienia, czy w ogóle jakieś macie i czy widzicie sens w stawianiu sobie takich. Jestem bardzo ciekawa. Może coś podpatrzę na przyszły rok? 
 
 

poniedziałek, 6 lutego 2017

Książkowe komeraże #2 czyli "Shantaram"

Komeraże

dawniej «złośliwe plotki, intrygi lub nieporozumienia» 

 

 

Tysiąc myśli

Tysiąc emocji i tysiąc myśli. Z jednej strony beznadziejna, a z drugiej wspaniała. Przeczytałam tę książkę już ponad tydzień temu i wciąż nie umiem podjąć jednoznacznej decyzji, czy polecam czy nie polecam ;)

Zimne ognie

Po tylu recenzjach, tylu zachwytach i tylu szalenie pochlebnych opiniach spodziewałam się fajerwerków. Spodziewałam się fajerwerków, od których nie będę mogła się oderwać przez całą noc. Dostałam kilka średnich wybuchów, trochę zimnych ogni, odrobinę stania i czekania na chłodzie aż "zacznie się dziać" i na koniec, kiedy już zaraz miałam się zbierać, niespodziewany spektakularny pokaz. I proszę mnie źle nie zrozumieć, zimne ognie nie są złe, ale "co fajerwerki to fajerwerki". 

Tyle czasu czekałam, żeby tę książkę przeczytać i liczyłam (zwłaszcza po licznych wypowiedziach pana Mellera) na coś, przez co będę zawalać pracę i domowe obowiązki. Książka liczy mniej więcej 800 stron. Dla mnie pierwsze 600 było udręką. Czasem wciągałam się tak, że nie mogłam przestać czytać, po to tylko żeby zaraz później natrafić na fragment, który nudził mnie śmiertelnie. Niekiedy przeczytanie 10 stron trwało tydzień, co jakiś czas 100 połykałam błyskawicznie. Dokładnie w połowie miałam dość, zatrzymałam się i poważnie zastanawiałam się czy jej nie porzucić. Ale jestem uparta. Zostawienie książki w połowie nie dałoby mi spokoju i prędzej czy później musiałabym do niej wrócić. I dobrze się stało, że nie poddałam się, bo w końcu nadeszło to na co czekałam. Fajerwerki. Ostatnie 200 stron było niesamowite. 

Wiele razy zastanawiałam się co jest w tej książce nie tak. Co jest w niej takiego, że nie jestem w stanie zdzierżyć niektórych fragmentów. Teraz już wiem. Filozofia. To znaczy może inaczej - filozofowanie. Akcję książki co rusz przerywały dysputy na temat sensu życia, złożoności świata, sedna miłości. Jestem osobą dość twardo stąpającą po ziemi i prawdy życiowe wyzierające z co drugiego zdania nie tyle wprawiają mnie w nastrój refleksji, a bardziej sprawiają, że mam ochotę prychnąć i przewrócić oczami z zażenowaniem, bo przypominają męczący styl Paulo Coelho.




"Shantaram" Gregory David Roberts 

Trochę pomarudziłam. Teraz ta miła część. "Shantaram"  to dobrze napisana porządna powieść. Co tu dużo opowiadać. Mamy głównego bohatera, który po ucieczce z więzienia szuka szczęścia w kolorowych Indiach. Mamy wgląd do przestępczego świata, do niesamowitej złożoności slumsów, do barwnego życia Hindusów. To wszystko na tle Bombaju. Bombaju, który jest opisany tak, że mamy wrażenie, że słyszymy jego muzykę, gwar jego tłumów, czujemy gorąc powietrza i smak herbaty. 

Nie da się nie zauważyć, że historia jest opowieścią przestępcy. I to przestępcy, który mówi o swoim kryminalnym życiu jak o czymś normalnym. Czytając o nim, z jednej strony nie mogłam się doczekać kiedy w końcu poniesie karę, a z drugiej kibicowałam mu przy wszelkich pogrążających go układach. Pomimo dokładania różnych ideologii do przestępstw popełnianych przez bohaterów, dla mnie zło jest złem i żadne piękne słowa tego nie zmienią. Miałam wrażenie, że autor trochę próbuje tą książką sam siebie tłumaczyć. Tak czy siak, po skończeniu lektury wydawało się nieprawdopodobnym, żeby jedna osoba była w stanie przeżyć tak wiele w swoim życiu.

Tak jak pisałam wcześniej ostatnie 200 stron mnie zachwyciło. Trzymało nieprzerwanie w napięciu. Wreszcie bez wpajania czytelnikowi kolejnych, dla mnie bezsensownych, koncepcji. Wreszcie bez beznadziejnej platonicznej miłości. Wreszcie bez filozofii. 


Podsumowując, panie Roberts...

Panie Roberts, pozbądź pan się z książki fragmentów typu:

[One zostały ze mną, łzy Ulli, rozjarzone światłem - a potem rozpłynęły się w rozmigotanym, księżycowym morzu pod promem. A jej słowa - "...jest tylko miłość" - przepływały w muzyce i śmiechu jak paciorki różańca na nici nadziei.]

Bo jak to czytam to nie wiem gdzie oczy podziać - tak mi głupio, że muszę czytać taki bełkot. A kiedy już zostanie czysta historia, bez upiększeń i zbędnej filozofii to wtedy ja, za panem Mellerem, będę mogła zakrzyknąć "Czytelniczy Święty Graal"


 





 

piątek, 3 lutego 2017

Podsumowanie Stycznia

 

 

 

Pięć, pięć, pięć!

Może to nie jest imponujący wynik, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności towarzyszące (obowiązki) to nie jest tak źle ;)


"Bóg, honor, Ankh-Morpork" Terry Pratchett

Do Pratchetta wcale nie przekonałam się po pierwszych przeczytanych stronach. Nawet nie po pierwszych przeczytanych książkach. Ale aktualnie uwielbiam i myślę, że jest to jeden z tych autorów, którego jak już się polubi, to chce się przeczytcałą twórczość. Za mną 18 tomów Świata Dysku oraz Nacja i na pewno nie zamierzam na tym zakończyć!







 "Jak prawidłowo prowadzić pasiekę" Jerzy Marcinkowski

Jestem początkującym pszczelarzem, a takie tytuły to nieodłączny element pracy w pasiece nawet tych doświadczonych. Choćbym chciała, to mnie to nie ominie ;)


"Osobliwy dom pani Peregrine" Ransom Riggs

Bajkowa opowieść, dla mnie idealna podczas odpoczynku między bardziej wymagającymi tytułami. Więcej na jej temat: tutaj





"Kot, który bawił się w listonosza" Lilian Jackson Braun

Spomiędzy wielbicieli kotów i miłośników psów bliżej mi do tych drugich. Nie lubię kotów. To znaczy kocham wszystkie zwierzęta, ale koty kocham z daleka. Więc co mnie napadło, żeby zacząć czytać serię o kocie? Nie mam zielonego pojęcia. Natomiast wiem, że jest to na tyle milutkie czytadełko, że kiedyś jeszcze do niego wrócę.




I wreszcie

"Shantaram" Gregory David Roberts

Ledwo ją skończyłam i jeszcze mam w głowie mętlik. Gdyby ktoś w tym momencie zapytał czy polecam, to... polecam, ale na własną odpowiedzialność! ;) Jeśli jesteście w stanie przebrnąć przez kilkaset stron, żeby móc zachwycić się ostatnią stówą to ... oto Shantaram! Mam nadzieję, że jak tylko uda mi się uporządkować myśli, będę mogła napisać na temat tej powieści trochę więcej.





Dajcie znać w komentarzach jak wyglądają wasze styczniowe listy!