poniedziałek, 6 lutego 2017

Książkowe komeraże #2 czyli "Shantaram"

Komeraże

dawniej «złośliwe plotki, intrygi lub nieporozumienia» 

 

 

Tysiąc myśli

Tysiąc emocji i tysiąc myśli. Z jednej strony beznadziejna, a z drugiej wspaniała. Przeczytałam tę książkę już ponad tydzień temu i wciąż nie umiem podjąć jednoznacznej decyzji, czy polecam czy nie polecam ;)

Zimne ognie

Po tylu recenzjach, tylu zachwytach i tylu szalenie pochlebnych opiniach spodziewałam się fajerwerków. Spodziewałam się fajerwerków, od których nie będę mogła się oderwać przez całą noc. Dostałam kilka średnich wybuchów, trochę zimnych ogni, odrobinę stania i czekania na chłodzie aż "zacznie się dziać" i na koniec, kiedy już zaraz miałam się zbierać, niespodziewany spektakularny pokaz. I proszę mnie źle nie zrozumieć, zimne ognie nie są złe, ale "co fajerwerki to fajerwerki". 

Tyle czasu czekałam, żeby tę książkę przeczytać i liczyłam (zwłaszcza po licznych wypowiedziach pana Mellera) na coś, przez co będę zawalać pracę i domowe obowiązki. Książka liczy mniej więcej 800 stron. Dla mnie pierwsze 600 było udręką. Czasem wciągałam się tak, że nie mogłam przestać czytać, po to tylko żeby zaraz później natrafić na fragment, który nudził mnie śmiertelnie. Niekiedy przeczytanie 10 stron trwało tydzień, co jakiś czas 100 połykałam błyskawicznie. Dokładnie w połowie miałam dość, zatrzymałam się i poważnie zastanawiałam się czy jej nie porzucić. Ale jestem uparta. Zostawienie książki w połowie nie dałoby mi spokoju i prędzej czy później musiałabym do niej wrócić. I dobrze się stało, że nie poddałam się, bo w końcu nadeszło to na co czekałam. Fajerwerki. Ostatnie 200 stron było niesamowite. 

Wiele razy zastanawiałam się co jest w tej książce nie tak. Co jest w niej takiego, że nie jestem w stanie zdzierżyć niektórych fragmentów. Teraz już wiem. Filozofia. To znaczy może inaczej - filozofowanie. Akcję książki co rusz przerywały dysputy na temat sensu życia, złożoności świata, sedna miłości. Jestem osobą dość twardo stąpającą po ziemi i prawdy życiowe wyzierające z co drugiego zdania nie tyle wprawiają mnie w nastrój refleksji, a bardziej sprawiają, że mam ochotę prychnąć i przewrócić oczami z zażenowaniem, bo przypominają męczący styl Paulo Coelho.




"Shantaram" Gregory David Roberts 

Trochę pomarudziłam. Teraz ta miła część. "Shantaram"  to dobrze napisana porządna powieść. Co tu dużo opowiadać. Mamy głównego bohatera, który po ucieczce z więzienia szuka szczęścia w kolorowych Indiach. Mamy wgląd do przestępczego świata, do niesamowitej złożoności slumsów, do barwnego życia Hindusów. To wszystko na tle Bombaju. Bombaju, który jest opisany tak, że mamy wrażenie, że słyszymy jego muzykę, gwar jego tłumów, czujemy gorąc powietrza i smak herbaty. 

Nie da się nie zauważyć, że historia jest opowieścią przestępcy. I to przestępcy, który mówi o swoim kryminalnym życiu jak o czymś normalnym. Czytając o nim, z jednej strony nie mogłam się doczekać kiedy w końcu poniesie karę, a z drugiej kibicowałam mu przy wszelkich pogrążających go układach. Pomimo dokładania różnych ideologii do przestępstw popełnianych przez bohaterów, dla mnie zło jest złem i żadne piękne słowa tego nie zmienią. Miałam wrażenie, że autor trochę próbuje tą książką sam siebie tłumaczyć. Tak czy siak, po skończeniu lektury wydawało się nieprawdopodobnym, żeby jedna osoba była w stanie przeżyć tak wiele w swoim życiu.

Tak jak pisałam wcześniej ostatnie 200 stron mnie zachwyciło. Trzymało nieprzerwanie w napięciu. Wreszcie bez wpajania czytelnikowi kolejnych, dla mnie bezsensownych, koncepcji. Wreszcie bez beznadziejnej platonicznej miłości. Wreszcie bez filozofii. 


Podsumowując, panie Roberts...

Panie Roberts, pozbądź pan się z książki fragmentów typu:

[One zostały ze mną, łzy Ulli, rozjarzone światłem - a potem rozpłynęły się w rozmigotanym, księżycowym morzu pod promem. A jej słowa - "...jest tylko miłość" - przepływały w muzyce i śmiechu jak paciorki różańca na nici nadziei.]

Bo jak to czytam to nie wiem gdzie oczy podziać - tak mi głupio, że muszę czytać taki bełkot. A kiedy już zostanie czysta historia, bez upiększeń i zbędnej filozofii to wtedy ja, za panem Mellerem, będę mogła zakrzyknąć "Czytelniczy Święty Graal"


 





 

4 komentarze:

  1. Nie wiem, czy jestem gotowa na poświęcenie się i czytania znacznej większości książki tylko po ostatnie 200 stron ;/


    Pozdrawiam
    toreador-nottoread.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Trochę to jest poświęcenie ;)

      Dlatego nie biorę na siebie tej odpowiedzialności i nie polecam. Każdy musi podjąć decyzję o przeczytaniu sam ;P

      Usuń
  2. Świetnie mi się czyta Twoje posty, utożsamiam się haha!
    Mam w sumie kilka postanowień czytelniczych. Chciałabym czytać więcej klasyków, przeczytać 45 książek i kupować książki dopiero gdy przeczytam to co mam, bo panie!! ile można wydawać pieniędzy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, w takim razie zapraszam do wpadania częściej ;)

      Czytanie klasyków to ładne postanowienie - kilka z nich mam w swoim stosie wstydu :P

      Usuń