Konfrontacja
Tak to się dzieje w świecie, że ciężko jest wymyślić coś, o czym już kiedyś ktoś nie wspomniał, o czym kiedyś ktoś nie mówił, o czym kiedyś ktoś nie napisał. Czasem pewnym osobom wydaje się, że mogą powiedzieć na dany temat więcej, że mogą opowiedzieć ciekawszą historię lub podsumować wszystkie prace, które kiedyś już w tej dziedzinie powstały. A czasem po prostu temat jest tak szeroki, że znajdzie się miejsce dla każdego, kto tylko ma ochotę. Jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej. Ja chciałabym od czasu do czasu pochylić się nad takimi pozycjami i skonfrontować je ze sobą.
Na pierwszy ogień pójdą trzy książki na temat minimalizmu, które przeczytałam ostatnimi czasy. Będą to: Magia sprzątania, Magia olewania oraz Chcieć mniej.
Dlaczego nie kupuję książek
Trochę pisałam już o tym TU . Mój dom zawsze był wypełniony po brzegi. Dosłownie. Tata zajmował się starociami i antykami i mieliśmy w domu takie małe muzeum. Przez długi czas mi się podobało. Dom był wypełniony pięknymi i unikatowymi rzeczami, ale po jakimś czasie zaczęło mnie to męczyć. Nie sama starość była problem, a ilość. Na studiach, kiedy zaczęłam pracować, mogłam sobie pozwolić na dużo rzeczy. Wydawało mi się to nagrodą za te wszystkie lata, kiedy musiałam obejść się smakiem. I oczywiście na raz nie wydawałam ogromnych sum, nie kupowałam bardzo drogich rzeczy. Były to zawsze małe przydasie, ale kupowane codziennie. Kolekcja balsamów do ust w słodkich opakowaniach, które wtedy kupiłam, kończy się dopiero teraz. I wtedy chyba trafiłam na kanale urodowym Nissiax83 na TEN film lub jemu podobny. Pomyślałam, że może rzeczywiście można inaczej. Zaczęłam się zastanawiać.
Przeczytałam kilka książek — trochę dobrych, trochę złych. Oglądnęłam szereg filmów, przeglądnęłam blogi. Koniecznie sprawdźcie LightByCoco. Blog Style Digger, na który wpadłam kompletnie przypadkowo, wciągnął mnie i zostałam na stałe. Chyba nie ma drugiego bloga, którego czytałabym tak regularnie, jak bloga Joasi Glogazy. Polecam też obie jej książki Slow fashion i Slow life. Sposób pisania, poglądy na świat i perypetie Asi z własnym roztrzepaniem sprawiają, że jest dla mnie trochę jak kumpela. Dzięki powyższym blogom, książkom, filmom odkryłam, że to sposób bycia, który wnosi wiele dobrego. Pozwala się uwolnić od tego, co niepotrzebne. O minimalizmie można dużo mówić, a ja nie jestem w tym ekspertem. Powoli, pomału staram się wprowadzać w życie zasady, robiąc dwa kroki naprzód, po to, żeby za chwilę zrobić krok w tył. Mniej znaczy więcej. I żeby było jasne. Nie chodzi tu o to, żeby zostawić sobie jedną parę skarpetek i wór pokutny na plecach. Chodzi o to, żeby uwolnić się z nałogowego konsumpcjonizmu i przestać traktować przedmioty jako coś, co nas określa i wartościuje.
1. "Magia sprzątania" Marie Kondo, Wydawnictwo Muza
Minimalizm w bardzo technicznym sensie. Pani Marie po kolei opisuje co zrobić, jak zrobić, jak posprzątać. Nie wiem, w jaki sposób patrzyłby na tę książkę ktoś, kto czytałby pierwszą w życiu książkę na temat minimalizmu. Jak to się mówi, szału nie ma, pewnej części ciała nie urywa. Nie znajdziemy tu bardzo odkrywczych twierdzeń, oprócz tego, że panie Marie każe nam posprzątać wszystko od razu bez zwłoki. Ma to zapobiec ponownemu zagraceniu przestrzeni. Ja chyba jestem jednak za stopniowym uwalnianiem przestrzeni. Mam jednak wrażenie, że Marie Kondo skupia się na sprzątaniu, a nie do końca daje rady odnośnie do tego, jak nie wrócić do zagraconej przeszłości.
Jak już pewnie nie raz tutaj pisałam, jestem osobą dość twardo stojącą na ziemi i każde niepotrzebne filozofowanie, zbyteczny sentymentalizm i górnolotne słowa powodują u mnie prychnięcie zniecierpliwienia, a nie tkliwość. Marie Kondo w swojej książce mówi o dziękowaniu swojemu mieszkaniu, swoim ubraniom, swoim przedmiotom. Dosłownie. Niestety, dla mnie opowieść o tym, że nasze dobra materialne mają uczucia, takie jak chęć bycia używanym jest trochę niepokojące. Kompletnie się w tym nie odnajduję. Pamiętacie ten viralowy filmik o Smutnym autobusie? Nadmierne przekonanie o tym, że przedmioty mają uczucia, nie prowadzi do niczego dobrego. Nie mówię, żeby o nie nie dbać, ale jak we wszystkim, zachowajmy zdrowy rozsądek.
Denerwuje mnie rzecz, której się nie spodziewałam, że będzie mnie drażnić. Jest to używana w książce żeńska forma. Tak jakby tylko kobiety mogły mieć problem ze sprzątaniem, jakby autorka uznała, że faceci tylko leżą i nie potrafią palcem ruszyć. Oczywiście to nie jest prawda, więc nie wiem skąd to uparte używanie żeńskiej formy. Mam wrażenie, że forma "Ty (jako człowiek) posprzątałeś" kiedy zwracamy się nie do mężczyzny, a po prostu człowieka, jest trochę bardziej zasadna. Podejrzewam, że może to być świadomy zabieg marketingowy, może wynik tłumaczenia. W języku angielskim przykładowo you nie mówi nam o płci osoby, do której się zwracamy. Jest to problem, który występuje w każdej z wymienionych dziś książek, więc jakaś mądra głowa powinna się nad tym jednak zastanowić.
2. "Magia olewania" Sarah Knight, Wydawnictwo Muza
Jak najbardziej zgadzam się z głównym hasłem, tylko po co to tak roztrząsać? Wprowadzanie tabelek, list, podziałów wprowadzało w tak bardzo prostą sprawę spore zamieszanie. Do wniosków, które Sarah Knight opisuje w książce, ja doszłam w czasie studiów. W pewnym momencie wzięłam na siebie zbyt dużo obowiązków. Jedna praca, druga praca, studia. Wstawałam o 6 i kładłam się spać o 3. Byłam zombie. Przejmowałam się wszystkim i każdym. Aż w końcu miałam dość. Mój organizm miał dość i mój umysł też miał dość. I nagle, jak grom z jasnego nieba spadło na mnie — no i po co tu się tak przejmować? Robię projekt, osoba odpowiedzialna za dostarczenie mi materiałów zawala termin. Moja wina? Nie moja. Czym tu się przejmować? Czy niedotrzymanie deadline'u może sprawi, że świat się zawali i spadną na mnie naprawdę poważne konsekwencje? Jeśli nie, to po co się denerwować. Jadę autobusem, jest korek — moja wina? Mam na to wpływ? Nie. Więc po co się przejmować?
Ważne jest też, by zwrócić uwagę na małe rzeczy, które czasem zaprzątają nam głowę. Nie lubię owsianki ani innych słodkich śniadań. Uwielbiam owoce, dobrymi słodyczami też nie wzgardzę, ale śniadanie, obiad i kolacja to ma być danie na słono, kwaśno, ostro, ale nie na słodko. Katowałam się tymi owsiankami pół życia, bo zdrowo, bo wypada, bo na instagramie tak pokazują, no bo ćwiczę, no bo dużo energii. Aż w końcu zrozumiałam. No i co z tego, że zdrowo skoro ja podczas jedzenia tego dania autentycznie cierpię? Czy naprawdę chcę zaczynać dzień od przykrości? Jest masa innych zdrowych śniadań, które mogę zjeść i które nie będą mnie torturować. To oczywiście przykład, ale na podstawie tej owsianki staram się myśleć o innych rzeczach. Znowu zgodziłam się na coś, czego nie lubię, na co nie mam ochoty i robię to z jakiegoś nieznanego powodu? Wystarczy mi myśl o tej mojej owsiance i już wiem, że nie warto. Kompletnie nie warto. Pamiętajcie, że tak modne ostatnio bycie ciągle zajętym nie jest dobre. Ani dla waszego zdrowia, ani umysłu. Ja wolę w tym czasie przeczytać dobrą książkę, kosztem tego, że może nie zrobię dodatkowego projektu i w konsekwencji może tej książki jej nie kupię, ale wypożyczę w bibliotece i też będę mieć radość z czytania. Pamiętajmy o tym, żeby żyć, a nie żeby mieć.
3."Chcieć mniej" Katarzyna Kędzierska, Wydawnictwo Znak Literanova
I w końcu wisienka na torcie! Po pierwsze naukowe podejście. Nie gadanie o byle czym, tylko przedstawienie rzeczowej naukowej podstawy problemu. Chcecie dowiedzieć się, jak działa nasz mózg i dlaczego zbieramy? Zajrzyjcie do Chcieć mniej. Katarzyna Kędzierska zwraca uwagę na to, że zbieractwo to także choroba. Miałam okazję być świadkiem domu zawładniętego przez miliony rzeczy, puste opakowania po jedzeniu (umyte, bo przecież mogą się przydać), stosy ubrań, mebli i tylko wąskie ścieżki prowadzące z jednego pokoju do drugiego. Kompletna utrata kontroli nad własnym życiem i własnym posiadaniem. Katarzyna Kędzierska powołuje się na innych, cytuje, komentuje, zaprzecza — prowadzi poniekąd dyskusję z innymi ekspertami w tej dziedzinie. Chcecie wiedzieć jeszcze więcej? Autorka podaje nam bibliografię, z której myślę, że warto skorzystać.
W Magii sprzątania Marie Kondo mówi o mówieniu do przedmiotów. W Chcieć mniej Katarzyna Kędzierska przestrzega, że robiąc to, sprawiamy, że stają się one naszymi przyjaciółmi. A jak potem pozbyć się przyjaciela? Uhonorować przedmiot możemy też w inny sposób — chcecie wiedzieć jak? Zaglądnijcie do Chcieć mniej.
Jest to książka, która na nowo zaszczepiła we mnie chęć ograniczenia zakupów i uwolnienia przestrzeni od rzeczy zbędnych. Jestem pełna zapału!
Chyba każdy z nas potrzebuje takiej książki, aby pomóc nam w zorganizowaniu własnego życia i zastanowieniu się co tak naprawdę jest nam potrzebne. Kiedyś z pewnością sięgnę po tę pozycję!
OdpowiedzUsuńhttp://rozczytane.blogspot.co.uk/ https://www.instagram.com/rozczytane/
Ja polecam, uważam że warto ;)
UsuńMnie na ten moment taka tematyka nie interesuje, ale co do samego nadmiaru rzeczy: po prostu trzeba zachować odpowiedni umiar i zdrowy rozsądek. Osobiście uwielbiam widok ładnych, poukładanych w rządki książek, ale np. już poupychane półki mnie irytują. Wprawdzie mam możliwość, by książki trzymać i układać (dom duży, wiele tomów się zmieści XD), ale gdybym nie miała pewnie połowy bym się pozbyła, albo trzymała na strychu/w piwnicy, bo po prostu by mnie irytowały.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Nie chodzi o to by pozbyć się wszystkiego, ale żeby mieć tyle, by nie czuć się tym przytłoczonym i przede wszystkim, żeby nie czuć się wartościowym tylko wtedy, kiedy posiadamy wystarczająco dużo :)
UsuńJa póki co potrafię utrzymać minimalizm w swoim życiu, chyba że chodzi o zbieranie notesów, zeszytów, bo zawsze mam jakiś nowy pomysł i oczywiście potrzebuje nowego notesu, bo te co leżą puste nie nadadzą się. To powinnam chyba jedynie zminimalizować w swoim życiu. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. :**
Każdy ma jakiegoś bzika ;)
UsuńAkurat książkę, którą polecasz na koniec - "Chcieć mniej" - nie czytałam. Muszę zaopatrzyć się w nią i poznać rady ukryte na stronach :)
OdpowiedzUsuńTak, tak, polecam!
UsuńMnie by się przydało takie ograniczenie konsumpcjonizmu. I tak poczyniłam już wielkie postępy w porównaniu z tym, ile kasy wydawałam na pierdoły podczas studiów, ale do dziś zdarza mi się kupić siedemdziesiąty ósmy notesik (bo zielonych mam tylko 12, a jeszcze jeden by się przydał), albo dwudziesty trzeci mały długopisik "fajny do torebki" :/ Dlatego chętnie przeczytam "Chcieć mniej" i postaram się ogarnąć :P
OdpowiedzUsuńPS. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych numerków notesików i długopisików jest przypadkowe :D
Też miałam problem z kiwaniem takich pierdolek, ale powoli powoli uczę się tego nie robić ;)
Usuń