wtorek, 31 stycznia 2017

Książkowe komeraże #1 czyli "Osobliwy dom pani Peregrine"

Komeraże

dawniej «złośliwe plotki, intrygi lub nieporozumienia»  

Nie będę pisać recenzji, bo uważam, że nie mam do tego kwalifikacji. Przemyślenia też brzmią dość górnolotnie. Oto są komeraże. Mniej lub bardziej złośliwe ;)

Młodzieżówki.

Z młodzieżówkami mam taki problem, że często kiedy zaczynam czytać obejmuje mnie takie dziwne uczucie zażenowania*, jakbym czytała coś wstydliwego, nieprzeznaczonego dla mnie, no bo w końcu "jestem na tę książkę za stara!" Przykładowo w ten sposób czułam się czytając pierwsze kilkadziesiąt stron Igrzysk Śmierci (które, koniec końców, okazały się przewyborne!). O dziwo! Przy Osobliwym domu..., ani przez chwilę nie czułam, że to nie dla mnie (no może tylko w tej jednej wyjątkowo romantycznej scenie ;) ) 



"Osobliwy dom pani Peregrine" Ransom Riggs

Po Osobliwy dom.. sięgnęłam bo bookstagram został opanowany przez zdjęcia tej książki. Ja dostałam ją w ramach jakiejś akcji promocyjnej na Legimi* i pomyślałam, że skoro już ją mam to sprawdzę o co tyle szumu. Nie lubię czytać szczegółowych recenzji przed przeczytaniem książki - często nie czytam nawet opisów na rewersie bo mam wrażenie, że znajdę tam jakiś spojler, że niechcący dowiem się czegoś, czego nie chcę wiedzieć (już tak się zdarzyło!).  Więc czego się spodziewałam? Właściwie to niczego, może tylko bajki dla dzieci. Ale takiej bajki, że podczas czytania będzie mi wstyd, że czytam.

Tymczasem! 

Tymczasem okazuje się, że była to niesamowicie przyjemna opowieść o nadprzyrodzonym świecie ukrytym tuż obok naszego świata i o tym jak przenikają się one wzajemnie.Trochę byłam zawiedziona, że temat wojny, który od czasu do czasu przewija się w opowieści, nie został pociągnięty i bardziej włączony w fabułę (czyżby w drugiej części?). Nie zdradzając za bardzo treści, wspomnę tylko, że okrutni Hitlerowcy idealnie wpasowaliby się w rolę czarnych charakterów powieści. 

Podsumowując!

Jeśli nie czytacie tylko literatury faktu, jeśli lubicie opowieści "nie z tej ziemi" i jeśli potrzebujecie przerwy od czytania bardziej wymagających lektur to Osobliwy dom... będzie idealny. Dla mnie świetna przygoda i już planuję szukać w bibliotece kolejnych części. (Moje noworoczne postanowienie to nie kupować książek!)



**

*Taka sytuacja w ogóle nie występuje przy czytaniu książek dla dzieci. Czytając np. Muminki, nigdy nie mam tego dominującego wrażenia "zastarości". 
 
**Swoją drogą - używacie Legimi? Ja zastanawiam się nad wykupieniem abonamentu - dość ciekawa sprawa! Muszę tylko najpierw, przynajmniej częściowo, zlikwidować mój stos wstydu, który nie liczy kilkunastu, a kilkadziesiąt pozycji. Mam poważne obawy, że jak zacznę liczyć to okaże się, że pobiję magiczny próg 100. 

sobota, 28 stycznia 2017

Plan minimum - luty

co za badziewny czytacz



1. "Historia pszczół" Maja Lunde


Wreszcie będę mogła usiąść do tej powieści. Czeka w kolejce na półce już od jakiegoś czasu, a ja wciąż niecierpliwie na nią zerkam. Historia rozgrywająca się na tle pszczół to na pewno coś dla mnie - początkującego pszczelarza. Jakiś czas temu kurs pszczelarski otworzył mi oczy na to jakim niesamowitym superorganizmem jest rodzina pszczela, więc mam nadzieję, że to połączenie dwóch pasji - czytania i pszczelarstwa - okaże się ciekawym doznaniem.






2. "Smakowita Ella" Ella Woodward

Tak, zdaję sobie sprawę, że jest to książka kucharska i wiem, że raczej należałoby udać się do kuchni i wyciągnąć kilka garnków, niż rozłożyć się na kanapie z gorącą herbatą. Po pierwszych oględzinach wiem też, że Ella zamieściła w swojej książce nie tylko przepisy, ale również ogólne porady na temat tego jak korzystać i jakiej obróbce poddawać warzywa by wyciągnąć z nich jak najwięcej. W lutym zamierzam nad tymi poradami przysiąść i przestudiować i może potem wezmę się za gotowanie. 



3. "Tajemniczy ogród" Frances Hodgson Burnett

Wydaje mi się dosyć dziwne, że będąc osobą czytającą od zawsze, nigdy jako dziecko nie trafiłam na tę historię. Ponadto film nakręcony na podstawie tej powieści widziałam po raz pierwszy mając dwadzieścia-kilka lat. To wydanie zobaczyłam na bookstagramie i przepadłam, więc jak tylko udało mi się je znaleźć w jednej z internetowych księgarni od razu kupiłam (jeszcze w 2016!). Oczekuję baśniowych klimatów, tajemnicy i wątków opuszczonych w filmie - mam nadzieję, że się nie zawiodę!



4. "Żelazne damy" Kamil Janicki

Bestsellerowa seria Prawdziwe Historie. Nie wiem jak wiele tomów tej serii zdążyło się ukazać, natomiast jest to pierwszy po który ja sięgam. Chciałam kiedyś kupić kilka części, ale dostałam od koleżanki radę, żeby najpierw przeczytać jedną z nich bo sposób opowiadania tych historii jest na tyle specyficzny, że nie wiadomo czy mi się spodoba. Ciekawi mnie historia sama w sobie, o czym świadczy między innymi to, że uparłam się zdawać rozszerzoną historię na maturze - do dziś nie wiem po co mi to było ;) Bardzo lubię czytać historyczne smaczki o sytuacjach i osobach, którym nie udało się wejść do podręczników szkolnych. Dodatkowym plusem jest to, że w końcu mamy książkę, w której historia nie jest domeną tylko mężczyzn. Mam nadzieję, że Kamil Janicki udowadnia, że kobiety też mają w niej swoją niemałą rolę. Już nie mogę się doczekać!




Dajcie znać, czy czytaliście którąś z wymienionych książek i czy wam się podobało!


piątek, 20 stycznia 2017

Zanim to wszystko.




Zanim te wszystkie przeczytane książki, te opowieści o nich, te zachwyty i zawody. 

 

Przeglądam ostatnio bookstagram. Widzę zdjęcie książki. Myślę sobie: Średnia. Patrzę na opis i widzę: niesamowita i najwspanialsza, najlepsza na świecie! Pod spodem kilkaset polubień i kilkadziesiąt komentarzy, mówiących o tym jaka cudowna jest to książka. O czym mowa? Cień wiatru. 





Jakieś dziesięć, piętnaście lat temu pomyślałabym pewnie coś takiego: Cholera, a co jeśli ta książka jest rzeczywiście niesamowita, a ja się nie znam/ nie rozumiem jej/ mam braki, które nie pozwalają mi w pełni pojąć jej piękna ?! Za mną jest jednak te kilka lat doświadczenia i mądrości więcej i teraz już wiem, że jeśli książka mi się nie podoba to znaczy po prostu, że nie jest dobra. Nie jest dobra DLA MNIE. Bo mam prawo mieć własne zdanie. Może mi się coś nie podobać i już. To, że ktoś uważa książkę za arcydzieło, a ja myślę o nim jak o zwykłym czytadle nie znaczy, że jestem głupia. Nie znaczy to też, że ten ktoś jest głupi. Znaczy to tylko, że mamy inne potrzeby, inne doświadczenia i inne poglądy. 




Opowiem wam coś. Dawno, dawno temu, jeszcze w podstawówce czytałam Hobbita. Jako lekturę szkolną. Nie zrobiła na mnie żadnego specjalnego wrażenia. Ani zła, ani dobra. Taka sobie opowiastka. Dokładnie tego samego roku w kinach ukazała się pierwsza część Władcy Pierścieni, więc poszliśmy całą klasą na seans zobaczyć kontynuację losów tego całego Bilba. Wynudziłam się jak mops. Przysypiałam, gadałam, umierałam. Pragnęłam, żeby ta męka jak najszybciej się skończyła. A jak wreszcie nadszedł koniec - wyszłam z kina, zapomniałam o tym traumatycznym przeżyciu i więcej do niego nie wracałam.

Aż pewnego dnia jakieś 5 lat później ktoś z moich znajomych zachwycił się książką Tolkiena. Pomyślałam: Dobra tam, co mi szkodzi? Dawaj tu tego Tolkiena! I wiecie co? Zakochałam się. Zakochałam się po uszy. Powiedziałabym, że zakochałam się jak nastolatka gdyby nie to, że ową nastolatką wtedy i tak byłam. To była miłość od drugiego wejrzenia. I ta miłość trwa do dzisiaj. I sprawiła, że uwielbiam fantasy i, że mój facet patrzy na mnie czasem jakbym była niespełna rozumu, bo zachwycam się "bajkami dla dzieci". Minęło tylko 5 lat, a ja byłam już na tyle inną osobą, że okazało się, że to co kiedyś było dla mnie słabe teraz jest świetne!





I tak sobie myślę, że może za 20 lat sięgnę po Cień wiatru i też się zakocham? A może stwierdzę wtedy, że to jeszcze większe dziadostwo niż mi się wydaje teraz? Tak czy siak, na razie daję samej sobie przyzwolenie na to, że może mi się nie podobać coś, co inni uważają za majstersztyk. I nawet głośno się do tego przyznam.

Polecam wam zrobić to samo!


 A co! Wolno nam!





piątek, 13 stycznia 2017

Kto to taki? Co Za Badziewny Czytacz



Kto to taki? Wbrew pozorom wcale nie kasztaniaki.

Co Za Badziewny Czytacz.  

Zaczęło się od SuchAShitReader, które siedziało w mojej głowie już od roku. Ale jak to mówił klasyk: A komu to potrzebne? A dlaczego? A czemu to po angielsku? A po co takie wulgaryzmy? W żadnym wypadku. To nie przystoi. 

No to po polsku. Taki gówniany czytelnik. Jakoś to niekoniecznie brzmi. To już lepiej Taaaki gówniany czytelnik. Z akcentem na aaa. Ale też nie bardzo, prawda?

Słowniki mówio (że tak pozwolę sobie pojechać tą internetową nowomową), że shit możemy przetłumaczyć na jasny gwint. Pięknie. Zakochałam się. Ale jak z tego zrobić przymiotnik? Jest jeszcze badziewie. I to słowo skradło moje serce. Kojarzycie jak to jest? Jak słyszysz słowo badziewie, pawlacz albo haberdzie (wiem, że dla niektórych są habazie, np. dla mojego B, ale jak idę lasem przez drapiące krzaczory to na pewno nie zaczepiam nogawkami o delikatne i puszyste habuzie, a o ostre i kolczaste haberdzie) i czujesz takie ciepło i radość taką niewyjaśnioną gdzieś w środku w brzuchu? To jest właśnie miłość do dziwnych i ewidentnie polskich słów! 

Dobrze. Mamy już zaczyn: Co za badziewny czytelnik. 

Tylko tak samo jak pisać nie umiem i pisarzem się nazywać nie planuję, tak samo jak dyplom magistra sztuki wciąż nie dał mi wewnętrznego przyzwolenia na nazwanie samej siebie artystą tak i czytelnik nakazuje mi być poważną osobą znającą się na rzeczy. A ja się nie znam. Czytam bo od zawsze czytałam i nie wyobrażam sobie nie czytać. Co sprawia, że chyba jestem takim zwykłym pospolitym czytaczem. Podsumowując: Co za badziewny czytacz! 

Witam! 


Aha. O czym będzie?

O książkach.